donald_trump_17644680820

Autor foto: Domena publiczna

Polityka nowej administracji USA wobec Bliskiego Wschodu i zagrożeń ze strony islamskiego ekstremizmu – próba prognozy

Polityka nowej administracji USA wobec Bliskiego Wschodu i zagrożeń ze strony islamskiego ekstremizmu – próba prognozy

18 listopada, 2016

Polityka nowej administracji USA wobec Bliskiego Wschodu i zagrożeń ze strony islamskiego ekstremizmu – próba prognozy

donald_trump_17644680820

Autor foto: Domena publiczna

Polityka nowej administracji USA wobec Bliskiego Wschodu i zagrożeń ze strony islamskiego ekstremizmu – próba prognozy

Autor: Tomasz Otłowski

Opublikowano: 18 listopada, 2016

Pulaski Policy Paper no 28, 18 listopada, 2016

Zaskakująca dla wielu obserwatorów wygrana Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych sprawiła, iż przyszłość polityki zagranicznej i bezpieczeństwa tego supermocarstwa stała się w dużej mierze niewiadomą. Dotyczy to w zasadzie każdego kierunku i aspektu działań USA na scenie międzynarodowej, w tym również tak kluczowych i palących kwestii, jak sytuacja na szeroko rozumianym Bliskim Wschodzie czy zwalczanie zagrożeń ze strony islamskiego ekstremizmu i terroryzmu.

W czasie kampanii wyborczej – niezwykle ostrej i brutalnej, nawet jak na standardy amerykańskie – Donald Trump, już jako oficjalny kandydat Republikanów, wielokrotnie odnosił się m.in. do powyższych zagadnień. Z jego wypowiedzi i zapowiedzi, wygłoszonych w toku kampanii – nawet uwzględniając kontekst walki przedwyborczej – wyłania się obraz prawdopodobnej radykalnej zmiany polityki Stanów Zjednoczonych, w szczególności wobec problemów regionalnych na Bliskim Wschodzie oraz islamskiego radykalizmu. Choć doświadczenia historyczne – zwłaszcza te odnoszące się do stabilnych i silnych demokracji, takich jak amerykańska – wskazują, że radykalne wypowiedzi wygłaszane w toku kampanii wyborczych nie przekładają się w całości na późniejszą politykę, realizowaną już po zdobyciu władzy, to jednak jest pewne, że nowy prezydent USA, nie będzie kontynuatorem większości działań i strategii swych poprzedników. Wiele oczywiście zależy od tego, jakich współpracowników dobierze sobie prezydent. Niemniej warto pamiętać, iż na ostateczny kształt aktywności prezydenta – oprócz programu jego partii i jej ideologiczno-filozoficznej „bazy” – wpływ mają także inne kryteria, takie jak jego doświadczenia polityczne i życiowe, światopogląd, a nawet osobisty charakter i temperament nowej głowy państwa amerykańskiego.

Amerykanie na Bliskim Wschodzie – powrót do republikańskiego credo?

Kierując się zapowiedziami Trumpa w toku kampanii wyborczej można podjąć jedynie próbę przewidzenia tego, jakie działania w odniesieniu do Bliskiego Wschodu i zagrożenia terrorystycznego podejmować będzie nowy prezydent. Próba takiej prognozy jest oczywiście obarczona dużym marginesem nieprecyzyjności, jako bazująca na niepełnych, ograniczonych i niepewnych danych. Jest jednak wysoce prawdopodobne, iż Donald Trump, jako kandydat Republikanów, w dużej mierze oprze się w swych planach strategicznych co do kluczowych kwestii polityki zagranicznej na głównych tezach i założeniach programowych partii republikańskiej. Scenariusz taki jest tym bardziej realny, iż prezydent-elekt niejako zmuszony będzie wykorzystywać zasoby kadrowe Republikanów i ich intelektualno-akademickie zaplecze w tworzeniu struktur kierowniczych swej dyplomacji i innych ośrodków władzy państwowej. Taki „republikański zwrot” w polityce zagranicznej i bezpieczeństwa Waszyngtonu to przede wszystkim – w uproszczeniu – powrót do twardego geopolitycznego realizmu, a więc tym samym odwrót od – kojarzonej z Demokratami – tradycji idealistycznej, prezentowanej w stosunkach międzynarodowych przez dotychczasową administrację Baracka Obamy. W tym kontekście można mieć m.in. pewność, że w odniesieniu do regionu szerokiego Bliskiego Wschodu przyszła ekipa Donalda Trumpa nie będzie np. popierać ruchów czy sił „demokratycznych”, nie mówiąc już o wsparciu dla jakichkolwiek „prodemokratycznych” przemian w stylu fatalnej w skutkach „arabskiej wiosny” sprzed pięciu lat. Nie będzie się też angażować w projekty i przedsięwzięcia postrzegane przez amerykańską prawicę jako sprzeczne z „twardymi” interesami strategicznymi USA w regionie, takimi jak „reset” z Iranem czy promowanie powstania państwa palestyńskiego kosztem Izraela.

Polityka administracji Trumpa będzie zatem najpewniej proizraelska i zdecydowanie antyirańska (a być może wręcz antyszyicka). Oznacza to istotne odwrócenie dotychczasowych wektorów amerykańskiej polityki zagranicznej wobec wielu regionalnych problemów. Najbardziej spektakularne zmiany mogą dotyczyć np. stosunku Waszyngtonu do zawartego już porozumienia nuklearnego z Iranem (a szerzej – również irańskiej roli i oddziaływania w regionalnych wydarzeniach), wojny w Syrii, a także kwestii palestyńskiej.

Koniec „resetu” z Iranem?

Układ dotyczący irańskiego programu nuklearnego, zawarty z Iranem przez główne mocarstwa (tzw. grupa „P5+1”) w ub. roku, może być teraz przez nową administrację USA jeśli nie zerwany, to z pewnością mocno kontestowany i opóźniany w zakresie implementacji. Podobnie znaczący wzrost wpływów i znaczenia Iranu w regionie – zauważalny od kilku lat m.in. na fali wydarzeń w Syrii, Iraku i Jemenie oraz walki z Państwem Islamskim (IS) – stanie się zapewne obiektem realizacji nowej strategii Białego Domu, obliczonej na odwrócenie tego niekorzystnego dla USA i ich regionalnych sojuszników trendu. Wszystko to z pewnością oznaczać będzie jednak dalszą eskalację napięcia w relacjach między Waszyngtonem a Teheranem, mającą swe implikacje przede wszystkim na samym Bliskim Wschodzie. Zmiana amerykańskiej polityki wobec Iranu i jego regionalnych sojuszników na bardziej zachowawczą i asertywną to bowiem jednocześnie ryzyko zaostrzenia relacji USA z Irakiem, Libanem czy Autonomią Palestyńską, gdzie wpływy i rola polityczna Islamskiej Republiki Iranu są bezsprzecznie znaczące.

Z drugiej strony, taka zmiana polityki to jednocześnie dla Ameryki szansa na powrót do niegdyś bliskich i strategicznie funkcjonalnych relacji z Izraelem, Arabią Saudyjską i jej arabskimi sojusznikami z regionu Zatoki Perskiej, które uległy daleko posuniętej erozji w ciągu ośmioletnich rządów Demokratów.

Powrót do ścisłego sojuszu z Izraelem?

W przypadku Izraela w grę wchodzi nie tylko odnowienie i ocieplenie tradycyjnie silnych stosunków z Waszyngtonem, mających przełożenie na strategiczną bliskość i współpracę w zakresie projektów militarnych, ale też ponowne wsparcie ze strony amerykańskiej administracji dla kluczowych aspektów geopolityki państwa żydowskiego. A z tym wsparciem i zrozumieniem bywało przez minione osiem lat różnie, o czym Izraelczycy nie raz przekonywali się boleśnie, zaskoczeni niekorzystnymi dla nich decyzjami władz USA. Obecnie wraz z możliwym powrotem do klasycznych reguł polityki Republikanów, Tel Awiw z większym optymizmem będzie patrzył na przyszłość relacji z Waszyngtonem. W szczególności dotyczy to kwestii palestyńskiej, w której administracja B. Obamy wywierała na Izraelczyków przemożną presję na szybkie przyjęcie rozwiązań (wysoce niekorzystnych z perspektywy państwa żydowskiego i jego geopolitycznych interesów), wypracowanych m.in. z udziałem dyplomacji amerykańskiej i traktowanych niezwykle emocjonalnie przez samego odchodzącego prezydenta USA. Jeśli przyszły rząd Donalda Trumpa faktycznie kierować się będzie głownie tradycyjną optyką republikańską, to niewątpliwie odrzuci percepcję kwestii palestyńskiej, przyjętą przez dotychczasową administrację, której bliżej było w tym temacie do poglądów prezentowanych przez liberalne elity państw zachodnioeuropejskich, niż do tradycyjnej amerykańskiej myśli geopolitycznej.

Renesans roli Domu Saudów w bliskowschodniej polityce USA?

W odniesieniu do Arabii Saudyjskiej, nowa administracja USA może też dążyć do odbudowy bliskich relacji z Rijadem, opartych na wspólnocie interesów w regionie – głównie powstrzymywania szyickiego Iranu i jego regionalnych sojuszników. Być może dojdzie wręcz do wyraźnego wzmocnienia sojuszu między Ameryką a Królestwem Saudów do poziomu z lat 90. ub. wieku, kiedy to Arabia Saudyjska była najważniejszym (obok Izraela) regionalnym partnerem i sprzymierzeńcem Stanów Zjednoczonych na Bliskim Wschodzie. Kierując się imperatywem ograniczania wpływów i roli Iranu w regionie, Waszyngton może dążyć do intensywnego wzmocnienia stosunków politycznych, ekonomicznych i w zakresie współpracy militarnej z Rijadem i jego państwami partnerskimi z regionu Zatoki Perskiej. Z perspektywy saudyjskiej taki obrót wydarzeń byłby jak najbardziej pożądany – Królestwo, od kilku lat działając na regionalnej arenie samodzielnie i bez silnego wsparcia USA, wpadło w pułapkę zbyt wielu celów przy ograniczonych środkach i możliwościach. W efekcie Saudowie ugrzęźli strategicznie w przedłużającym się konflikcie w Jemenie, stracili rozgrywającą pozycję (po stronie rebelii) w wojnie syryjskiej, a nawet pogorszyli swe relacje z wieloma dotychczasowymi sojusznikami (Egipt, Oman, Liban). Ponowne zbliżenie z USA byłoby dla nich szansą i nadzieją na przełamanie tego strategicznego impasu.

Z perspektywy USA, konsekwencją strategii obliczonej na ocieplenie relacji z Arabią Saudyjską mogłoby stać się jednak ograniczenie amerykańskiego zaangażowania w Iraku oraz, przeciwnie – jego zwiększenie w konflikt jemeński, co z kolei niosłoby ryzyko dalszej eskalacji relacji z Iranem.

Syria – czas na izolację konfliktu?

Analiza mało precyzyjnych i często wręcz nawzajem sprzecznych wypowiedzi Donalda Trumpa (jeszcze jako kandydata) oraz jego współpracowników na temat kwestii syryjskiej nie pozwala jasno i jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie o możliwą przyszłą politykę nowego prezydenta w tym zakresie. Być może górę w nowej administracji wezmą pomysły części doradców skupionych wokół wiceprezydenta-elekta, Mike’a Pence’a, postulujących stworzenie wokół konfliktu w Syrii swego rodzaju „kordonu sanitarnego”, co w wydaniu amerykańskim  miałoby polegać przede wszystkim na całkowitej izolacji zarówno reżimu w Damaszku, jak i wszelkiej maści rebeliantów. Strategia ta, roboczo określana jako „zero wsparcia [dyplomatycznego], zero zaopatrzenia militarnego i zero tolerancji dla naruszania izolacji [wojny syryjskiej]”, miałaby na celu doprowadzenie do sytuacji, w której wojna w Syrii będzie mieć szanse na samoistne wypalenie się od środka. Co z pewnością nastąpiłoby relatywnie szybko, pod warunkiem, że różne siły zewnętrzne nie będą nadal angażować się we wspieranie stron konfliktu. Strategia ta już spotkała się jednak z krytyką – jej przeciwnicy (co wydaje się słuszne) argumentują, że skoro takie podmioty jak Rosja, Iran, Turcja czy nawet Arabia Saudyjska nie zamierzają zaprzestać interferencji w konflikt syryjski, to jakakolwiek izolacja amerykańska (czy nawet Zachodu jako takiego) nie ma sensu i szans na skuteczność. Do tego dochodzi jeszcze kwestia walki z Państwem Islamskim, a także problem kurdyjski – oba te wyzwania nie rozwiążą się same, bez konstruktywnego zaangażowania mocarstw zachodnich, z USA na czele. Pierwsze zapowiedzi prezydenta-elekta sugerują, że zmiana podejścia Waszyngtonu do kwestii syryjskiej rozpocznie się od zaprzestania bezkrytycznego popierania ugrupowań i formacji walczących z reżimem Baszira al-Assada, a priorytetem działań Amerykanów w Syrii stanie się kwestia zwalczania operujących tam islamskich ekstremistów z IS, Al-Kaidy itp. To z kolei może oznaczać dalsze zbliżenie USA z Kurdami, a tym samym – wzrost napięcia w relacjach z Turcją. Z całą pewnością problem Syrii będzie dla nowego prezydenta znacznie trudniejszym do zaadresowania, niż inne kwestie regionalne na Bliskim Wschodzie.

Amerykanie wobec islamskiego ekstremizmu i terroryzmu – powrót do status quo ante?

Wiele wskazuje na to, że po niemal dekadzie eksperymentów ze zwalczaniem zagrożeń dla bezpieczeństwa USA ze strony islamizmu przy użyciu łagodniejszych procedur, środków i taktyk, z osławioną próbą „resetu z islamem” na czele, Stany Zjednoczone pod rządami nowego prezydenta powrócą do starych, a co ważne – sprawdzonych i skutecznych, metod działania wypracowanych u zarania tzw. Długiej Wojny z dżihadem (The Long War, określenie ukute w 2001 roku przez ówczesnego sekretarza obrony Donalda Rumsfelda).

Działania w tym obszarze będą z pewnością prowadzone dwutorowo – tak w sferze polityki wewnętrznej (Homeland Defense), jak i działań zewnętrznych. W tym pierwszym nie można wykluczyć realizacji większości sztandarowych zapowiedzi D. Trumpa z okresu kampanii – zwłaszcza takich, jak odbieranie amerykańskiego obywatelstwa osobom, którym udowodniono przynależność do organizacji islamistycznych bądź ich aktywne wspieranie, w szczególności IS i Al-Kaidy, czy też zamykanie islamskich ośrodków religijnych i kulturowych na terenie Stanów Zjednoczonych, w których propagowana jest tzw. ideologia nienawiści lub werbowani są rekruci do IS. Nowa administracja USA może też dążyć do przywrócenia – zanegowanych i zdyskredytowanych podczas rządów Baracka Obamy – procedur działania służb specjalnych mających na  celu  pozyskiwanie ważnych dla bezpieczeństwa kraju informacji w toku śledztwa. Walka z zagrożeniem ze strony islamizmu w USA w ramach tego „frontu domowego” ma pod rządami nowej administracji szanse na jeszcze jedną radykalną zmianę, tym razem w zakresie pojęciowym i ideologicznym. O ile bowiem D. Trump nie wycofa się ze swych głównych zapowiedzi w tym zakresie, to najpewniej Ameryka zacznie identyfikować swego przeciwnika jako radykalny, fundamentalistyczny islam czerpiący swe ideologiczne i polityczne inspiracje wprost z Koranu i islamskiej sunny (tradycji). Za rządów administracji B. Obamy było to nie do pomyślenia, a liczne organizacje i stowarzyszenia muzułmańskie lobbujące m.in. za uznaniem wszelkiej krytyki islamu i ekstremizmu za „mowę nienawiści”, często gościły nawet w samym Białym Domu.

W wymiarze zewnętrznym polityka USA wobec zagrożeń islamistycznych obejmować będzie najpewniej dalsze, daleko idące, wzmocnienie działań i roli sił specjalnych w operacjach zagranicznych oraz intensyfikację chirurgicznych ataków z użyciem dronów (być może nawet z poszerzeniem geograficznego zasięgu ich działania o kolejne rejony świata). Z zapowiedzi D. Trumpa wynika też, że jego przyszła administracja może z większą gorliwością zająć się zwalczaniem Państwa Islamskiego, tak w Syrii (Lewancie) i w Afryce Północnej (Libia, Mali), jak też w innych regionach i wymiarach (np. w cyberprzestrzeni).

Wnioski i rekomendacje

  1. Władze Rzeczypospolitej powinny uważnie i krytycznie obserwować zapowiedzi prezydenta-elekta Donalda Trumpa oraz pierwsze działania jego tworzącej się właśnie ekipy. Dotyczy to oczywiście w pierwszym względzie kwestii odnoszących się wprost do bezpieczeństwa Polski, takich jak wywiązanie się z planów wzmocnienia wschodniej flanki NATO, zwiększenia obecności sił USA we Wschodniej Europie, relacji USA z Rosją czy Europą.
  2. Ważne jest  także zwracanie uwagi na plany i pierwsze kroki nowej administracji USA wobec innych problemów globalnych, wśród których Bliski Wschód – jako region endemicznie zagrożony islamskim terroryzmem i będący jego naturalną kolebką – ma znaczenie szczególne. Polska powinna przypominać nowemu amerykańskiemu rządowi o naszym zaangażowaniu sojuszniczym w Afganistanie, Iraku itd. Powinniśmy akcentować nasze partnerskie wsparcie dla działań USA; także wówczas, gdy narażało nas to na krytykę i ostracyzm w najbliższym europejskim otoczeniu międzynarodowym (casus interwencji w Iraku, 2003 rok).
  3. Równocześnie warto podkreślać i artykułować polskie doświadczenie w działaniach i współpracy sojuszniczej z USA (nie tylko w kontekście bliskowschodnim czy walki z islamskim ekstremizmem i terroryzmem), a także naszą gotowość do dalszej kooperacji z Amerykanami w tym zakresie.

Autor: Tomasz Otłowski, Senior Fellow Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego

Zdjęcie: Gage Skidmore, Flickr.com