Porażka niewidzialnego Szejka

Niemożność zdobycia Kobane i przedłużające się oblężenie były ciosem wizerunkowym dla kalifa Ibrahima.

Jeszcze w sierpniu 2014 roku położone w północnej Syrii, tuż przy tureckiej granicy, miasto Kobane było w zasadzie nieznane światowej opinii publicznej. Próżno też byłoby szukać jego nazwy na mapach, tam bowiem widniał co najwyżej napis Ajn al-Arab (arabska nazwa miasta). Dziś jest ono symbolem oporu syryjskich Kurdów przeciwko zbrodniczemu tworowi, jakim jest Państwo Islamskie (IS).

Ofensywa w Iraku

Pogrążona od 2011 roku w chaosie wojny domowej Syria stała się zarówno matecznikiem islamistów, jak i ich polem ekspansji. Ugrupowania określane na Zachodzie mianem demokratycznej opozycji stosunkowo szybko utraciły znaczenie, zyskały je natomiast elementy radykalne, wywodzące się z nurtów fundamentalistycznego islamu i światowego dżihadu. Do 2013 roku były to głównie grupy powiązane z Al-Kaidą i Frontem Al-Nusra, będącym jej syryjską afiliacją. Później na syryjskiej scenie pojawił się nowy gracz – Islamskie Państwo w Iraku i Lewancie (ISIL), którego korzenie sięgają założonego jeszcze przez Abu Musaba az-Zarkawiego Islamskiego Państwa Iraku.

Światowe media zaczęły poświęcać mu więcej uwagi, gdy islamiści rozpoczęli w 2014 roku ofensywę w Iraku i północno-zachodnie obszary kraju zajęli niemal tak szybko, jak szybko rejterowały stamtąd oddziały armii irackiej. Po zdobyciu olbrzymich ilości uzbrojenia i sprzętu wojskowego (prezydent autonomicznego regionu Kurdystanu Masud Barzani mówił m.in. o 1,7 tys. pojazdach humvee), a także dzięki prowadzeniu nader profesjonalnej i skutecznej wojny propagandowej i umiejętnemu wykorzystaniu w tym celu mediów społecznościowych, latem kalifat osiągnął apogeum swej potęgi. Rząd premiera Nuriego al-Malikiego mógł liczyć na sojuszników – amerykańskie lotnictwo i irańskich doradców, co pozwoliło na zatrzymanie rozpędzonej machiny dżihadu.

Jednym z symboli okrucieństwa dżihadystów stał się los jazydów – mniejszości religijnej, zamieszkującej między innymi prowincję Niniwa. Kiedy w sierpniu 2014 roku walczący pod czarnym sztandarem bojownicy kalifa zajmowali tamtejsze wioski, dawali ich mieszkańcom wybór – islam bądź śmierć. Kilka tysięcy jazydów schroniło się wówczas na górze Sindżar, co omal nie doprowadziło do katastrofy humanitarnej. Amerykańskie naloty i zrzuty zaopatrzenia (choć w dalece niewystarczających ilościach) pomogły im przetrwać. Z pomocą przyszli także Kurdowie syryjscy i tureccy – oddziały Ludowych Jednostek Obrony (YPG) oraz Partii Pracujących Kurdystanu (PKK) otworzyły korytarz umożliwiający ewakuację znaczącej części ludności jazydzkiej. Wkrótce ofensywa islamistów zagroziła także Rożawie, autonomicznemu regionowi kurdyjskiemu w Syrii.

Duch bojowy

Kobane jest stolicą jednego z trzech (oprócz Efrinu i Dżaziry) kurdyjskich kantonów tworzących od 2013 roku autonomiczny region Rożawy. Główną siłą polityczną tutejszej społeczności jest Partia Unii Demokratycznej (PYD), lewicowa formacja mocno związana ze wspomnianą już PKK. Alawicki reżim syryjski przez wiele lat wspierał zresztą tureckich Kurdów w walce z władzami tureckimi, pozwalając między innymi na obecność na swym terytorium lidera PKK Abdullaha Öcalana. Wspomniane związki to główny powód niechęci i nieufności Ankary względem nowo powstałej autonomii.

Batalia o Kobane ruszyła 13 września 2014 roku, kiedy Państwo Islamskie rozpoczęło ofensywę, mającą na celu zajęcie zarówno samego kantonu, jak i jego stolicy. 5 października bojówki IS po raz pierwszy wkroczyły do miasta. Siły kurdyjskie, YPG i Kobiece Jednostki Obrony (YPJ), w Kobane były oceniane na 1,5 do 2 tys. ludzi. Do tego należy doliczyć około 300 członków Wolnej Armii Syryjskiej (FSA). Po stronie kalifatu w operację było zaangażowanych w różnym okresie i według różnych źródeł od 4 do 9 tys. bojowników dysponujących bronią ciężką, w tym czołgami, transporterami opancerzonymi oraz artylerią. Co więcej, mieli nawet drony. Przewagę ogniową napastników, przynajmniej w części, niwelowało zaangażowanie amerykańskiego lotnictwa. Głównym problemem obrońców były niedostatki broni i zaopatrzenia, w niewielkiej jedynie części pokrywane dzięki zrzutom.

Fanatyzmowi islamistów Kurdowie przeciwstawili jednak niesłychanego ducha bojowego. Zdjęcia kobiet z YPJ, snajperek tkwiących w ruinach budynków, mężczyzn uzbrojonych w stare karabiny, przeciwstawiających się barbarzyńcom, którzy co rusz publikowali nagrania z brutalnych morderstw popełnianych na swych przeciwnikach i innowiercach, zjednały im przychylność opinii publicznej na Zachodzie.

Trzeba przyznać, że swoją rolę odegrała też kurdyjska diaspora, podobnie jak islamiści całkiem skutecznie posługująca się mediami społecznościowymi. W internecie zaroiło się od koszulek, kubków itp. z napisami „We are all Peshmerga” czy „Save Kobani”. W grudniu i styczniu zaczęły także pojawiać się pierwsze informacje o ochotnikach z państw zachodnich (USA, Kanady, Wielkiej Brytanii) czy nawet Kolumbii, głównie byłych wojskowych, przyłączających się do oddziałów kurdyjskich. I choć są to jednostkowe przypadki, nieporównywalne pod względem skali z masowym napływem ochotników do IS, to jednak dają świadectwo tego, jak szerokim echem odbiła się w mediach zachodnich obrona miasta.

Jeszcze na początku listopada nawet Turcja, wyrażająca sprzeciw wobec amerykańskiego wsparcia dla Kurdów (prezydent Recep Tayyip Erdoğan mówił wówczas: „Dlaczego Kobane? Dlaczego nie Idlib, Hama, Homs; dlaczego nie Irak, który jest w 40% okupowany przez Państwo Islamskie? Obecnie w Kobane nie ma nikogo, oprócz 2 tys. bojowników. Czy to dlatego teren ten jest ciągle bombardowany? Nie można tego zrozumieć”.) i niezezwalająca na pomoc obrońcom Rożawy ze strony PKK, zgodziła się na przepuszczenie przez swe terytorium ograniczonych posiłków. Do miasta wkroczyło wówczas do 200 bojowników FSA i około 160 kurdyjskich peszmergów z Iraku. Ci ostatni przybyli z własną artylerią i w ten sposób zwiększyli siłę ognia obrońców. Walki trwały przez kolejne dwa miesiące. W grudniu oddziały YPG i YPJ kontrolowały około 40% powierzchni miasta, na początku stycznia już 60%, by wreszcie 26 stycznia, po 133 dniach oblężenia, Kobane było wolne. To zwycięstwo sporo jednak kosztowało. Według różnych źródeł w walkach zginęło od 400 do 600 Kurdów oraz 20–50 członków FSA. Ceną były też olbrzymie zniszczenia. Gdy patrzy się na zdjęcia miasta, trudno uniknąć skojarzeń z Bejrutem lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku czy iracką Faludżą sprzed dekady.

W walkach o Kobane kalifat mógł stracić nawet 3,5 tys. bojowników (najczęściej podawana liczba to ok. 2 tys.) – co niewątpliwie stanowi istotny ubytek, nieporównywalny z żadną inną operacją tej wojny – a do tego kilkanaście czołgów, pewną ilość artylerii, wozów opancerzonych, broni strzeleckiej. Bez wątpienia odpowiednio wysoki był także odsetek strat wśród zagranicznych (w tym zachodnioeuropejskich) ochotników dżihadu.

Co więcej, przedłużające się oblężenie i niemożność zdobycia miasta były dla kalifa Ibrahima (niedawno nazywał się  Abu Bakr al-Bagdadi, a wśród współpracowników znany był jako niewidzialny szejk). W dotychczasowych działaniach, zwłaszcza na terytorium Iraku i przeciwko tamtejszej armii rządowej, jego oddziały odnosiły błyskawiczne zwycięstwa, zajmując terytorium, a więc zyskiwały jednocześnie źródło rekrutów, elementy infrastruktury wspomagające finansowanie organizacji (rafinerie) oraz wspominane już olbrzymie ilości nowoczesnego sprzętu i uzbrojenia. Również zajęcie dużych ośrodków miejskich, takich jak iracki Mosul czy syryjska Rakka, uczyniona stolicą kalifatu, nie nastręczało większych trudności. Niewielkie Kobane przerwało dobrą passę.

Oczywiście islamiści przedstawili swą porażkę w zupełnie innych kategoriach. Zrezygnowanie z walk o miasto miało być podyktowane koniecznością przerzucenia bojowników na inne odcinki frontu (grudniowa ofensywa peszmergów w Iraku oraz późniejsza wojna podjazdowa prowadzona przez IS wzdłuż granic Autonomii czy w okolicach Sindżaru i Mosulu bez wątpienia wywołały potrzebę wzmocnienia choćby tego odcinka). Sama konieczność wycofania sił z jednego obszaru, by wzmocnić je na innym, kładzie się jednak cieniem na dotychczasowym wizerunku kalifatu.

Należy jednak zachować umiar w radości z sukcesu – wyparcie dżihadystów z miasta nie oznacza, że przestali oni być obecni w jego okolicach. Nawet jeśli na początku marca grubo ponad 200 z przeszło 350 wsi i osiedli w kantonie było kontrolowanych przez Kurdów, to codzienne meldunki amerykańskiego dowództwa centralnego nie pozostawiają złudzeń – okolice Kobane wciąż są głównym celem ataków US Air Force w Syrii.
Tekst ukazał się pierwotnie w Polsce Zbrojnej.