Syria nie jest jedynym obszarem militarnej interwencji Rosji. W Moskwie trwają intensywne przygotowania do otwarcia drugiego frontu, tym razem w poradzieckiej Azji Środkowej. I podobnie, jak w przypadku Bliskiego Wschodu, cele Rosji wykraczają daleko poza wojnę z islamskim fundamentalizmem.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że rosyjskie elity władzy na czele z prezydentem myślą w stylu służb specjalnych, z których zresztą biorą swój rodowód. Zgodnie z takimi kalkulacjami front azjatycki byłby dedykowany obawom przed zakulisowymi działaniami USA oraz ich sunnickich sojuszników w tym regionie, co wymusiłoby odwrót Rosji z Bliskiego Wschodu. A jeśli tak, to USA trzeba z Azji Środkowej wyrzucić, region poddać sanitarnej kontroli.
Skala zagrożenia
Rosyjscy analitycy nie byli dotychczas zgodni, co do skali islamistycznej eksplozji w poradzieckiej Azji Środkowej, choć byli pewni, że źródłem destabilizacji pozostaje Afganistan. Spory nabrały tempa od momentu rozpoczęcia rosyjskiej interwencji lotniczej w Syrii, bo z nalotami zbiegła się ofensywa talibów na północy Afganistanu, a dużo do myślenia daje fakt krótkotrwałego zdobycia przez nich Kunduzu, stolicy prowincji. Kabul i Waszyngton odtrąbiły wprawdzie sukces, bo miasto zostało szybko odbite, a jednak zdaniem Arkadija Dubnowa z Moskiewskiego Centrum Carnegie było to zwycięstwo pyrrusowe. Nie tylko dlatego, że Amerykanie zmasakrowali szpital Lekarzy bez granic.
Talibańska operacja była jedynie zwiadem bojowym ponieważ islamiści wycofali się z Kunduzu niespiesznie, o czym świadczy spokojna ewakuacja arsenału amerykańskiej broni oraz zawartości depozytów bankowych. Zdaniem Dubnowa, można postawić hipotezę o gotowości talibów do większej ofensywy, tym bardziej, że z wraz z udanym atakiem na Kunduz rebelianci próbowali zdobyć inną prowincjonalną stolicę. Na razie nie wyszło, ale sekwencja zdarzeń wpisuje się w agresywną strategię mułły Mansura, który przejął ster rządów organizacji.
Militarne możliwości Mansura niepokoją amerykańskich generałów, którzy już apelują do prezydenta Obamy, aby wstrzymał redukcję kontyngentu wojskowego USA. Według Waszyngtonu pod koniec 2016 r. ma pozostać w Afganistanie jedynie tysiąc doradców, a zdolność bojowa miejscowej armii jest niezmiennie katastrofalna.
Ofensywa Mansura zaniepokoiła rząd w Kabulu na tyle, że rozpatrywany jest plan oddania talibom zarządu dwóch prowincji, a więc podział władzy. Jest to reakcja mocno spóźniona, bo talibowie poza stolicami prowincji i tak rządzą faktycznie w północnej części kraju, a celem obecnej ofensywy jest przejęcie kontroli nad strategicznym tunelem Salang.
Odcinając komunikację z resztą kraju, Mansur planuje przekształcenie Górskiego Badachszanu w centrum organizacyjne, w tym do napaści na posowiecką Azję Środkową.
Talibowie już przerzucili z pogranicza pakistańskiego dwa tysiące bojowników, w tym Uzbeków, Kirgizów, Tadżyków oraz Czeczenów i Tatarów. Sytuacja stała się na tyle poważna, że na początku października prezydent Tadżykistanu – Emomali Rachmon oraz Turkmenistanu – Gurbanguły Berdymuchamedow pospiesznie wizytowali w Soczi rosyjskiego kolegę. Putin odpowiedział dyslokacją eskadry samolotów Su-25 do Kirgistanu oraz grupy helikopterowej do Tadżykistanu. Ich celem jest osłona desantów oraz kolumn naziemnych, a także minowanie liczącej 1300 km granicy tadżycko-afgańskiej.
Również Aszchabad miał przyjąć kremlowską pomoc w osłonie granicy turkmeńskiej. Ale jeszcze bardziej zagadkowa była wizyta afgańskiego wiceprezydenta – generała Abduraszyda Dostuma w Groznym. Dostum to doświadczony uzbecki mudżahedin epoki sowieckiej interwencji. Jeśli jest zaniepokojony na tyle, aby wraz Ramzanem Kadyrowem „wymieniać doświadczenia walki z ekstremizmem” oznacza to, że zagrożenie ze strony talibów jest poważne. Pytanie, czy dotyczy tylko Afganistanu, czy także poradzieckich sąsiadów?
W każdym razie wizytę Dostuma można potraktować, jako sondaż reakcji Kremla na ewentualną prośbę Kabulu o pomoc wojskową. Taką samą, o jaką poprosił Damaszek, a którą Moskwa rozpatrzyła pozytywnie.
Logika wydarzeń zaczyna więc przypominać 1979 r. kiedy ZSRR udzielił „bratniej pomocy narodowi afgańskiemu” i ugrzązł w tym kraju na dziesięć, krwawych lat. Ale aktywność Talibanu to nie jedyny powód nerwowości Moskwy.
Zemsta za Syrię
Swoje zrobiły głośne zapowiedzi odwetowych działań Państwa Islamskiego (IS), które ma powiązania z talibami, obie strony mówią bowiem o sojuszu, a nawet formalnym zjednoczeniu w wojnie o utworzenie globalnego kalifatu. Jednak zdaniem Jewgienija Satanowskiego z Instytutu Bliskiego Wschodu dużo poważniejszym zagrożeniem są antyrosyjskie reakcje konserwatywnych monarchii Zatoki Perskiej.
Według danych rosyjskich służb wywiadowczych Arabia Saudyjska nie zaprzestała finansowania północnokaukaskich wahabitów (fundamentalistów islamskich), zaś Katar wspiera czynnie IS oraz Bractwo Muzułmańskie. 50 duchownych saudyjskich obłożyło właśnie Kreml fatwą (klątwą) i wezwało wiernych do czynnego oporu wobec rosyjskiej agresji wobec Syrii. Obie monarchie zastanawiają się głośno na temat przekazania bojownikom syryjskim przenośnych rakiet przeciwlotniczych.
Satanowski mówi jednak, że sunnici Zatoki Perskiej są niezwykle mściwi i podejmą zapewne próby wewnętrznej destabilizacji Rosji. Mają przecież popleczników wśród rosyjskich muzułmanów, szczególnie tych wykształconych w bliskowschodnich medresach (szkołach koranicznych).
W minioną niedzielę FSB uniemożliwiła zamach terrorystyczny w Moskwie, a na Północnym Kaukazie trwa wojna partyzancka. To prawda, że dzięki IS spora grupa islamistów z tego regionu udała się krzewić wiarę do Iraku i Syrii. Jednak w opinii politologa Aleksieja Małaszenki, sytuacja szybko ulega zmianie, bo z powodu rosyjskich bombardowań i kryzysu wewnętrznego w IS szykują się masowe powroty. A te według sekretarza Rady Bezpieczeństwa Rosji gen. Nikołaja Patruszewa „kryją w sobie destrukcyjny potencjał”.
Ponadto Małaszenko twierdzi, że Państwo Islamskie jest już obecne w Rosji i dysponuje siecią organizacyjną wokół radykalnych duchownych i ich meczetów. Podatni na werbunek są zarówno muzułmanie kaukascy, jak i ekonomiczni imigranci z Azji Środkowej, ostatni – z powodu jawnej dyskryminacji – są wręcz antyrosyjscy.
Nowe zagrożenie stwarzają rodzimi konwertyci z Powołża. W sumie Kreml nie ma rozsądnej strategii przeciwdziałania, poza siłowymi metodami, które tylko zaogniają sytuację. Z pewnością wyjściem z sytuacji jest wybicie rodzimych islamistów w Syrii i Iraku lub ich „przekierowanie” do Turcji i Europy. Jednak spora grupa wróci do Rosji i Centralnej Azji, gdzie w sprzyjających okolicznościach, czyli wspólnie z ofensywą talibów, posłuży, jako zapalnik islamskiego przewrotu. Przeciwdziałaniu takiemu rozwojowi wydarzeń służy budowa drugiego frontu rosyjskiego w regionie, choć Moskwa, jak zwykle próbuje osiągnąć kilka celów.
Nie tylko islamizm
Politolog Timur Toktonalijew mówi, że w ostatnim czasie pozycja Rosji w Azji Środkowej wyraźnie osłabła. Powodów jest kilka na czele z rosyjskim kryzysem gospodarczym, który zmniejszył wpływy ekonomiczne Moskwy oparte na zależności narodowych budżetów od przekazów imigrantów zatrudnionych w Rosji.
Kremlowi nie posłużyła także aneksja Krymu oraz wojna w Donbasie, bo dla wielonarodowego Kazachstanu czy Kirgizji takie wydarzenia stały się pilną lekcją dwustronnych relacji. Moskwa nie dorobiła się także własnego lobby, bo wraz z amerykańską obecnością w Afganistanie lokalne reżimy władzy z powodzeniem handlowały lojalnością, oferując swoje bazy na zmianę Rosji i USA.
Z drugiej strony, nie można jednak powiedzieć, że sukces odniósł Waszyngton, bo amerykański projekt demokratyzacji nie przyjął się najwyraźniej w tamtejszych elitach i tradycjonalistycznych społeczeństwach.
Obecna wojna z islamizmem jest więc dla Moskwy zarazem wyzwaniem, ale także szansą wzmocnienia obecności na militarnej i politycznej płaszczyźnie. Tym bardziej, że wszystkie państwa regionu cierpią na dwie podstawowe przypadłości. Pierwszą jest fiasko projektu świeckiego państwa. W oczach muzułmańskich społeczeństw ćwierć wieku niepodległości nie przyniosło postępu i sprawiedliwości, obrodziło za to skorumpowanymi reżimami władzy, opartymi na sile i klanowych interesach kryminalnych. Od rozczarowania prosta droga do przyjęcia islamskiej ideologii równości oferowanej przez religijnych fundamentalistów. Jak mówi Małaszenko, psychologiczny portret bliskowschodniego zwolennika IS jest identyczny ze sposobem myślenia ubogiego obywatela Afganistanu i posowieckiej Azji.
Drugą przypadłością jest brak instytucji państwa, co rodzi problem pokojowej zmiany władzy. Rządzący chanowie pozbyli się legalnej konkurencji, ale ich zejście ze sceny jest równoznaczne z wewnętrznym konfliktem elitarnych klanów, a więc potencjalną wojną domową. Na taką okazję czekają zaś talibowie oraz komórki IS.
Zdaniem Dubnowa, Rosja ma w obecnej chwili wystarczające siły militarne w regionie, aby zapobiec otwartej ofensywie islamistów z Afganistanu. Ze względu na geografię oraz nastroje społeczne, poważnym problemem staje się jednak wojna partyzancka. Tym bardziej, że w szeregi afgańskich islamistów wchodzi młode pokolenie rebeliantów, żądnych sławy i pieniędzy oraz pełnych religijnego uniesienia.
Z pewnością Kreml chce wykorzystać takie okoliczności do militarnego i politycznego uzależnienia lokalnych chanów. Pragnie także ograniczyć lub wyeliminować amerykańską obecność, przynajmniej w Kirgistanie i Tadżykistanie. Wskazuje na to kilka sygnałów.
Biszkek przystąpił do rosyjskiego projektu integracyjnego – Eurazjatyckiego Związku Ekonomicznego (EZE), wypowiedział USA układ o współpracy, a także wyrzucił Amerykanów z bazy lotniczej Kant.
Tadżykistan (podobnie jak Kirgistan) jest sygnatariuszem rosyjskiego projektu bezpieczeństwa militarnego – ODKB, na jego terytorium znajduje się 201 baza wojskowa Rosji (ekwiwalent dywizji) oraz struktury FSB (służba graniczna).
Duszanbe jest także coraz bliższe kapitulacji przed moskiewskimi żądaniami przystąpienia do EZE, a jak twierdzi rosyjskie ministerstwo obrony, Tadżykistan zrzekł się praw do ważnej bazy lotniczej Adżni.
Nowym nabytkiem Rosji wydaje się Turkmenia, która mimo ogromnych złóż gazu nie została drugim Kuwejtem, choć długo utrzymywała niezależność. Zagadkowo brzmi opinia rosyjskich politologów, że podczas prezydenckiego spotkania w Soczi Aszchabad został skutecznie postraszony katastrofalną ceną odmowy rosyjskiej pomocy w walce z talibami. Być może na Turkmenistan wpłynęło przekonanie, że po doświadczeniach irackich i afgańskich, USA nie kiwną palcem w obronie kraju, o istnieniu którego nie wie przeciętny Amerykanin.
Jedynie Uzbekistan ze względu na siłę militarną oraz policyjną, a także aspiracje do roli regionalnego lidera, jest zdolny do prowadzenia polityki równowagi. Opartej na aksjomacie – nieco bliżej do Waszyngtonu, nieco dalej od Moskwy. Takim założeniom jest podporządkowana militarna strategia Moskwy w regionie, zadziwiająco podobna do syryjskiej. Czy ma jednak wystarczający potencjał?
Strategia i potencjał
Niezależnie od wariantów – otwartej ofensywy islamistów na poradziecką Azję lub długotrwałej wojny partyzanckiej – Rosja stara się odizolować region od Afganistanu i innych zewnętrznych graczy. Służy temu strategia „kordonu sanitarnego” wokół Tadżykistanu, Kirgizji i po części Kazachstanu, tworzona przez rosyjskie siły lądowe i lotnicze pod szyldem ODKB.
W maju 2015 r. sygnatariusze układu przeprowadzili pod egidą Moskwy (i przy pomocy jej lotnictwa transportowego), pierwszą dyslokację wspólnych sił szybkiego reagowania na pogranicze tadżycko-afgańskie. Był to czytelny sygnał pod adresem talibów.
Obecnie, w kontekście interwencji syryjskiej, sanitarny kordon można rozmieć inaczej. Bombardowania w Syrii służą wzmocnieniu lądowej ofensywy sił rządowych, a więc także rozprawie z antyasadowską opozycją. Co nie przeczy tezie, że lotniczo-lądowe odzyskanie kontroli nad granicą syryjsko-turecką, odetnie IS od napływu rekrutów i dostaw broni, które Ankara przepuszcza w zamian za zyski z taniej irackiej ropy eksportowanej przez islamistów. Tak przynajmniej twierdzi Jewgienij Satanowski.
„Niezawisimaja Gazieta” ocenia, że cele rosyjskiej strategii w Tadżykistanie są identyczne. Żołnierze 201 bazy oraz lotnictwo „przykryją” granicę z Afganistanem i reżim Rachmona będzie mógł skoncentrować się na walce z wewnętrzną opozycją, która rośnie jak na drożdżach po ostatnich wojskowych buntach oraz delegalizacji islamskiej partii opozycyjnej.
Cytowany przez dziennik Aleksiej Sobianin z Centrum Badań Przygranicznych dodaje jednak znamienną opinię: Rosja szybko wzmacnia siły wojskowe i zamyka na sobie cały środkowoazjatycki front antyislamski, włącznie z Turkmenistanem. W zamian dostaje bazy, które nie mogą dostać się w inne ręce, choćby najbliższego sojusznika. W Środkowej Azji nie powinno być nikogo poza Rosją.
Jeśli chodzi o potencjał, to Aleksander Chramczichin z Centrum Analiz Politycznych i Wojskowych twierdzi, że jeżeli Rosja chce zrealizować syryjskie i azjatyckie cele będzie potrzebowała sił większych niż zaangażowane obecnie. Tylko w Syrii optymalny skład kontyngentu powinien wynieść od 100 do nawet 200 samolotów Tu-22M, Su-24 ,Su-25 oraz Su-34. Taka ilość to gros obecnego lotnictwa uderzeniowego.
Ponadto dla stabilizacji ofensywy lądowej potrzebne jest od 10 do 15 tysięcy żołnierzy sił specjalnych i zmechanizowanych. Można więc wywnioskować, że na większym i trudniejszym froncie azjatyckim, potrzebne środki będą dużo bardziej znaczne, a tych Rosji najwyraźniej brak. Nie wspominając o kosztach, których nie udźwignął nawet ZSRR.
Artykuł został pierwotnie opublikowany w serwisie Wirtualna Polska.