Irańczycy tańczą na ulicach, Izrael siedzi zachmurzony. Co się stało? W szwajcarskiej Lozannie Persowie zapowiedzieli, że uspokoją swój program nuklearny. W zamian za to USA oraz UE poluzują sankcje gospodarcze.
Efekt? Na Twitterze wrze: hashtag #Irandeal wyrzuca mnóstwo zdjęć, które młodzi Irańczycy robią sobie z Obamą wyglądającym z telewizora. Aż dziw bierze, że tak bardzo interesują się polityką.
Iran – kraj tożsamościowo pęknięty między konserwatywnych i religijnych starszych, a liberalną młodzież – ma powód do radości. To kraj, w którym zamknięte w domach nastolatki marzą o operacji nosa na wzór zachodni i w którym ulice patroluje opresyjna, islamska policja obyczajowa. Kraj magicznych perskich poetów, ale też gnębionych kobiet i homoseksualistów wieszanych na dźwigach.
Ten kraj od dawna stanowił wyzwanie dla USA oraz Izraela – dotychczas jedynego posiadacza głowic nuklearnych w regionie. Gdy ponad 50 lat temu Iran postanowił także sięgnąć po broń atomową, grożąc Izraelowi zniszczeniem, Żydzi poprzysięgli, że do tego nie dopuszczą. Tym bardziej, że w 1979 Iran stał się nieprzewidywalną „demokratyczną teokracją”, gdzie prezydent de facto podlega ajatollahowi, przywódcy duchowemu.
Program atomowy Iranu był wielokrotnie opóźniany, a kluczowi naukowcy ginęli w niewyjaśnionych okolicznościach. Objęty sankcjami gospodarczymi Iran pozostawał ważnym graczem w regionie, będąc przy tym wrogiem dla Zachodu.

Plan dwóch brodaczy

Wszystko się jednak niedawno zmieniło. Irańczycy poszli po rozum do głowy i zrozumieli, że nie da się rozwijać kraju grając rolę wielkiego szatana.
Fundamentalną zmianę podejścia do USA zapowiadały już w 2013 pierwsze dni rządów prezydenta Rouhaniego, który zastąpił konfrontacyjny język groteskowego Ahmedinedżada pokojowym językiem gołębia. Doszło do niespotykanych przez dekady deklaracji pokoju w stosunku do USA i Izraela.
Sceptycy podkreślali jednak, że gołąb-Rouhani grucha w cieniu islamskiego jastrzębia – ajatollaha Chamenei, który raczej nie zmienia swych konserwatywnych poglądów.
Tak czy inaczej, podzielenie się rolami przez dwóch polityków z brodami przyniosło sukces – Rouhani grając „dobrego” policjanta przyciągał młodszych i liberalnych, zaś ajatollah Chamenei grając „złego” zagwarantował poparcie konserwatywnych starszych.
W ten sposób obecny układ władzy może w miarę stabilnie trwać, a dwugłowy drapieżny gołąb realizuje cele polityczne. Jakie to cele? Obecnie to przede wszystkim rozwój gospodarczy, który utrudniają sankcje. Iran nie może pozwolić sobie na zapaść ekonomiczną. Natomiast po złagodzeniu sankcji będzie mógł pozyskać fundusze na projekty obronne i cywilizacyjne.
Oczywiście, z projektu nuklearnego nie zrezygnuje, ale tymczasowo zawiesi go jako kartę przetargową. Mówiąc wprost: by przyśpieszyć rozwój, Iran postanowił okresowo zwiększyć swoją przewidywalność.

Rakiety i religia

Dziś – po przełączeniu na wzbogacanie uranu dla potrzeb militarnych – Iran mógłby uzyskać rozszczepialny uran (potrzebny do skonstruowania bomby nuklearnej) w ciągu 2-3 miesięcy. USA chcą, żeby ten okres „od pomysłu do produktu” wydłużyć do roku. Dzięki temu w razie konfliktu jest więcej czasu do działania.
Iran wyraził na to wstępną zgodę, zobowiązując się wobec grupy P5+1 (USA, Chiny, Rosja, Francja, Wielka Brytania, Niemcy), że nie będzie wzbogacał uranu o 3.67 procenta przez najbliższe 15 lat. Przez ten czas zredukuje ilość wzbogacanego uranu z 10000 kg to 300 kg.
W tym samym duchu idą pomniejsze ustalenia – m.in. nieustanny dostęp inspektorów USA do irańskich placówek atomowych, a także monitorowanie sytuacji przez Międzynarodową Agencję Energii Atomowej. W zamian za to sankcje Unii Europejskiej oraz USA będą stopniowo ograniczane.
Na razie jednak te ustalenia są pisane palcem po wodzie. Szczegółowe porozumienie na papierze ma być gotowe do lipca. Dopiero wtedy okaże się, czy działanie Iranu nie była cyniczną grą „na czas”.

Szyicka układanka

Co przyniesie przyszłość? Iran to kraj w większości szyicki, dotychczas wspierany przez Rosję. Wpływy polityczne danych krajów często rozlewają się na region według przynależności do islamskich odłamów religijnych. Wydaje się, że szyicki Iran zdobywając wpływy i przychylność USA mógłby marginalizować wspieranych dotychczas przez Amerykę sunnitów.
Z kolei naturalnych sojuszników znalazłby w Iraku czy Libanie, a także Syrii (wyznawany przez Baszara Assada alawizm jest odłamem szyickim). Długoterminowo, dyplomacja Iranu mogłaby za pośrednictwem USA polepszyć relację z Izraelem oraz wpłynąć na relację USA/Syria, a także umożliwić Stanom wyrzucenie z bliskowschodnich szachów Rosję.
Czy tak się stanie? – Bzdura, nie bez powodu Barack Obama na drugie ma Hussein – ironizuje jeden z internautów na stronach BBC. – To ugoda historyczna, ale chyba tylko tak, jak kiedyś historyczna była ugoda Europy z Hitlerem – ostrzega drugi. – Wreszcie po czterdziestu latach, mamy cywilizowany dialog – cieszy się trzeci.
Kto ma rację? Nie wiemy, ale póki co taktyka drapieżnego gołębia jest skuteczna.
Grzegorz Lewicki – doktorant filozofii UJ, dziennikarz działów Świat i Nauka w tygodniku „Wprost”. Absolwent London School of Economics, Uniwersytetu w Maastricht i Uniwersytetu Jagiellońskiego.
 
Artykuł ukazał się pierwotnie w portalu Respublica