Niedawne zwiększenie liczby członków UE o Chorwację to kolejny przykład sukcesu demokracji i idei jedności kontynentu, urzeczywistnianej przez eksperymentalną organizację ponadnarodową. Tym bardziej niewygodny jest fakt, że kolejny kraj ze „starego”, zachodniego bloku, Islandia, przysparza problemów. Jednak mimo gorzkich słów i gróźb sankcji, przykład tego wyspiarskiego państwa świadczy o znacznej dojrzałości demokracji, nawet, jeśli nie miałaby ona polegać na wejściu w struktury unijne.

Islandzkie negocjacje akcesyjne rozpoczęte zostały przez rząd socjaldemokratyczny w 2010 roku. Decyzja motywowana była potrzebą zwiększenia bezpieczeństwa ekonomicznego państwa po katastrofalnych doświadczeniach kryzysu sektora bankowego z 2008 roku. Głównym celem rządu stało się wprowadzenie Islandii do strefy euro i porzucenie targanej inflacją korony. Motywacja ta była na tyle silna, że jeszcze w marcu 2013 r. sugerowana była możliwość zastąpienia rodzimej waluty kanadyjskim dolarem, jeśli do członkostwa w Unii by nie doszło. Jednak obecnie nic nie wskazuje na to, aby miało do niego dojść, gdyż nowy rząd trwale zawiesił negocjacje akcesyjne w czerwcu tego roku.

Pod względem formalnym Islandia stanowi przykład „idealnego” kandydata na członka Unii Europejskiej. Od momentu złożenia oficjalnego wniosku aplikacyjnego w 2009 r. zdołała zamknąć 11 z 33 rozdziałów negocjacyjnych acquis communautaire. Co więcej, będąc częścią Europejskiego Obszaru Gospodarczego, bierze udział w większości porozumień dotyczących wolnego rynku. Islandia nie jest stroną żadnych sporów terytorialnych, w odróżnieniu chociażby od Chorwacji. Nie doświadcza też problemów związanych z naturą i stanem funkcjonowania instytucji demokratycznych. Oczywiście kwestia Wspólnej Polityki Rybołówstwa rzuca cień na dalsze losy porozumień, ale przez moment wydawało się, że korzyści płynące z członkostwa przeważą widmo potencjalnych strat.

W tym miejscu rodzi się pytanie: na ile konflikt dotyczący prawa do połowów mógł dostarczyć racjonalnych przesłanek ku temu, aby rząd zdecydował się na radykalny ruch bezterminowego zawieszenia rozmów akcesyjnych? Przypomnijmy, że w zeszłym roku Parlament Europejski podjął decyzję o nałożeniu sankcji ekonomicznych na Islandię i Wyspy Owcze w związku z nadmiernymi połowami makreli. W połowie lipca 2013 r. Komisja Europejska wysłała ostrzeżenie o możliwym wcieleniu tego rozwiązania w życie. Jednak poprzedni rząd socjaldemokratyczny konsekwentnie dążył do członkostwa w Unii Europejskiej, a trwałe zawieszenie procesu nastąpiło po przejęciu władzy przez eurosceptyczną Partię Niepodległości i Partię Postępu w kwietniu 2013 roku. Należy domniemywać, że rząd Islandii liczył na ostateczne porozumienie w kwestii limitu połowów, szukając optymalnej pozycji wyjściowej dla negocjacji. Oba rządy miały do dyspozycji podobne dane, a decyzja o zaniechaniu negocjacji wydaje się być motywowana różnicami w programach politycznych poszczególnych partii, a nie pojawiającymi się potencjalnymi problemami negocjacyjnymi. Niewątpliwie potwierdzenie znajdują tutaj słowa przedstawicieli obecnego rządu, według których decyzja o zawieszeniu procesu akcesyjnego jest tryumfem demokracji. Innymi słowy, jest ona wynikiem „zdrowego” współzawodnictwa politycznego na poziomie parlamentarnym.

Nasuwa się kolejne pytanie: jaką rolę w tej grze pełnią obywatele Islandii? Oczywiście członkowie parlamentu stanowią ich pośrednią reprezentację, nawet jeśli jest ona rozmyta lub raczej „zaokrąglona” przez programy polityczne poszczególnych partii. Istnieje jeszcze instrument referendum, który zapewniać powinien bezpośrednią ekspresję woli obywateli. Jednak warto pamiętać, że decyzja o przeprowadzeniu referendum należy do parlamentu Islandii i w tym zakresie może ona być użyta w sposób instrumentalny. Dane są nieubłagane i mówią, że tylko 25 proc. Islandczyków chce członkostwa w Unii Europejskiej. Wiedząc o tym, obecny rząd uzależnił prowadzenie dalszych negocjacji od wyprzedzającego referendum, którego wynik wydaje się być przesądzony na korzyść eurosceptycznych partii. Biorąc pod uwagę te wszystkie czynniki nie sposób jest nie uznać znacznej autonomii działań elit politycznych w dyktowaniu warunków i samego faktu ewentualnego członkostwa (i nie tylko). Obraz rzeczywisty zawieszenia negocjacji może składać się w większej mierze z wewnętrznych rozwiązań systemowych i kultury politycznej, niż z obiektywnych przesłanek natury zewnętrznej. Kwestia ta z resztą nie jest nowa i dotyczy również na przykład Wysp Owczych, gdzie instrument referendum w sprawie ewentualnej niepodległości wykorzystywany jest w podobny sposób.

Czy więc wycofanie się Islandii zależy od problemów negocjacyjnych, szczególnie w kwestii Wspólnej Polityki Rybołówstwa? Jeśli by tak było, remedium na obecną stagnację wydawałoby się być oczywiste, a Komisja Europejska musiałaby być bardziej ostrożna w wysuwaniu gróźb sankcji ekonomicznych. Co więcej, negocjacje rozbiłyby się bezpośrednio o tę kwestię. Jednak tak się nie stało. Należy przypuszczać, że istnieje jeszcze inny element zniechęcający Islandczyków do wstąpienia w struktury unijne. Partie polityczne działają dla obywateli i istnieją dzięki nim. Nie mogłyby one wcielać swoich programów politycznych, gdyby wyborcy nie nagradzali ich mandatem zaufania. Wydaje się, że potrzeba więcej czasu na przekonanie obywateli Islandii do członkostwa. Z drugiej strony, być może jesteśmy świadkami wdrażania modelu na kształt norweskiego i poprzestania na specjalnych relacjach Islandii z Unią Europejską. Może nie ma sensu nikogo na siłę przekonywać? Warto pamiętać, że rozwiązanie to jest poniekąd „osobliwe”, ale na pewno nie „niestosowne”. Zniecierpliwienie Komisji Europejskiej i ponaglanie Islandii do podjęcia decyzji w kwestii członkostwa powinno być dawkowane z umiarem, aby nie doprowadzić do niepotrzebnych napięć.

Autor: Jan Nalaskowski, Research Fellow FKP

Zdjęcie: Jacques Descloitres, MODIS Rapid Response Team, NASA/GSFC