Musimy wzmacniać obronę i odstraszanie, a sojusz powinien ćwiczyć wspólnie scenariusze obronne, by decyzje o użyciu środków militarnych i wsparciu sojuszniczym były już przepracowane w umysłach dowódców – takie wnioski po grze wojennej HEGEMON „Bitwa powietrzno-lądowa na wschodniej flance NATO” przedstawił prezes Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego, Zbigniew Pisarski.
Zbigniew Pisarski zwrócił też uwagę na wojnę nowej generacji o charakterze hybrydowym – na którą Sojusz Północnoatlantycki ciągle jeszcze nie wypracował właściwej odpowiedzi. Prezes Fundacji im. Pułaskiego Zbigniew Pisarski zauważył, że kluczowa dla Zachodu będzie reakcja USA na próbę ingerencji Rosji w wybory w Stanach Zjednoczonych.
Niedawno wyszło na jaw, że Rosja sponsorowała m.in. wielką kampanię dezinformacyjną na Facebooku, koncentrując się m.in. na polaryzowaniu opinii społecznej, poprzez podsycanie sporów wokół tematów elektryzujących opinię społeczną, takich jak migracja, rasa, posiadanie broni.
Zbigniew Pisarski podkreślił, że Rosja od wielu, wielu lat posługuje się metodami takimi jak dywersja, maniupulacja, korupcja, skłócanie, osłabianie przeciwnika od wewnątrz i społeczeństwa zachodnie powinny znaleźć sposób, by sobie z tym poradzić.
Więcej w tekście wywiadu.
PolskieRadio.pl: Fundacja Pułaskiego i amerykańska Fundacja Potomac przeprowadziły grę wojenną – z udziałem ekspertów, ale także dowódców z Polski i z innych krajów NATO. Scenariusz dotoczył obrony polskiego terytorium. Jakie nasuwają się po niej wnioski? Nie wszystko zapewne można ujawnić.
Zbigniew Pisarski, Fundacja im. Kazimierza Pułaskiego: Jednym z wniosków gry HEGEMON, dotyczącym bitwy powietrzno-lądowej na wschodniej flance NATO, jest niewątpliwie to, że czynniki polityczne mają bardzo istotne znaczenie w procesie podejmowania decyzji na temat ewentualnego wsparcia wojskowego w konflikcie, potencjalnie toczącym się na wschodzie.
Innymi słowy, widać dużą barierę psychologiczną u decydentów, jeśli chodzi o odwagę w posłużeniu się własnym potencjałem militarnym. W grze było widać niejednokrotnie, że nasi sojusznicy po prostu się wahają, czy zaangażować się w dany konflikt, czy uwierzyć państwom, które zgłaszają, że sytuacja jest kryzysowa. To dotyczy i innych państw, reprezentowanych w czasie gry, ale dotyczy to i nas samych. Strona polska niechętnie opuszczała swój teren, by wspierać inne państwa, na przykład bałtyckie.
Tu pojawia się ćwiczenie sojusznicze, ale też polityczno-intelektualne, potwierdzające to, że te mechanizmy nie są całkowicie zautomatyzowane.
Wniosek jest taki, że trzeba liczyć na siebie, choć oczywiście trzeba mieć nadzieję, że sojusznicy pozostaną lojalni. Trzeba jednak budować swoje zdolności odstraszania i obrony, zwłaszcza z myślą o pierwszym etapie konfliktu.
Procesy polityczno-decyzyjne podczas konfliktu są długie – i chodzi o to, by nie okazało się, że zanim decyzja o wsparciu zapadnie, już jest za późno.
Myślę, że o tym warto rozmawiać i warto zwracać uwagę politykom na wiążący charakter deklaracji i obietnic sojuszniczych.
Takie ćwiczenia jak gra wojenna są potrzebne, by tego rodzaju decyzje zapadały już teraz w głowach i by w sytuacji ewentualnego konfliktu były już przepracowane.
Zacytuję generała Phillipe’a Breedlove’a (uczestnika poprzedniej gry wojennej), który mówi, że gry wojenne nie służą dawaniu odpowiedzi, a stawianiu pytań. Postawialiśmy ich dużo.
Czy niektóre z tych pytań można ujawnić? Pewnie im częściej niektóre z nich się powtórzy, tym większa szansa, że ktoś na nie odpowie. Rozumiem, że po to państwo te gry robią.
Po grze nasuwa się wniosek, że powinniśmy przeprowadzać o wiele więcej ćwiczeń i manewrów. Bardzo często zdarza się, że polscy wojskowi nie opuszczają swoich jednostek, brakuje im okazji do tego, by zmierzyć się z barierami natury logistycznej. Natomiast przyjmuje się, że wojnę wygrywają przed wszystkim logistycy, a nie piloci czy operatorzy dronów.
Potrzebne są ćwiczenia praktyczne, po to by zmierzyć się z banalnymi problemami, które potem w przypadku wojny mają ogromne znaczenie. Na przykład, okazuje się, że dany most w rzeczywistości nie ma określonej przepustowości i może zablokować polskie wojsko, które powinno się przemieścić w inne miejsce.
Wspominał pan w odniesieniu do manewrów Zapad, że Rosjanie silnie uderzają bronią propagandową. Czy z tym umiemy sobie radzić? Czy mamy już wnioski w tej sprawie, czy jesteśmy na etapie diagnozy?
Diagnozę postawiono już wiele lat temu. Ona nie uległa zmianie: Federacja Rosyjska, wcześniej ZSRR, rzadko atakuje z otwartą przyłbicą. Wcześniej osłabia przeciwnika działaniami o charakterze dywersyjnym, wojny informacyjnej, korupcji, propagandy. Mieliśmy okazję zobaczyć to w Ukrainie.
Nie powinniśmy zatem szykować się tylko na taki konwencjonalny atak ze strony naszego ostatnio nieprzewidywalnego sąsiada, ale przede wszystkim identyfikować i demaskować działania, które mają charakter czasem określany jako wojna hybrydowa, choć raczej trzeba powiedzieć, że jest to wojna nowej generacji. Wojna hybrydowa miała miejsce już wiele razy w przeszłości.
Doktryna rosyjska atak frontalny stawia na ostatnim miejscu. W pierwszej kolejności stara się osłabić przeciwnika i pokonać od wewnątrz. A to z pewnością jest nasza pięta Achillesowa.
Dwa miesiące temu zadałem pani Rose Gottemoeller, zastępcy sekretarza generalnego NATO, pytanie, czy Sojusz posiada obecnie zdolności do odparcia rosyjskiej wojny informacyjnej i usłyszałem szczerą odpowiedź, że nie posiada żadnych. To się oczywiście zmienia, zwłaszcza na poziomie państwowym różne kraje budują swój potencjał, jednak jako NATO jeszcze sobie z tym nie radzimy.
Z drugiej strony Federacja Rosyjska umiejętnie posługuje się narzędziami propagandowymi. Gdybyśmy zadali pytanie, kto jest militarnie silniejszy, Rosja czy NATO, wiele osób sądzi, że mamy porównywalne potencjały. Jest to jednak proporcja 15 do 1. To powinno onieśmielać Federację Rosyjską, a mam wrażenie, że tak się nie dzieje.
To jest pewnie też kwestia rozmieszczenia sił.
Ale i skoordynowania działań, NATO mogłoby od czasu do czasu prężyć muskuły. Mamy w Sojuszu bardzo dużą poprawność polityczną. To nasza słabość. Boimy się tego, że nasze działania zostaną odebrane jako prowokacyjne.
Na naszym terenie powinniśmy się czuć gospodarzami.  Wiedząc, że NATO jest przede wszystkim sojuszem obronnym, wiemy, że żaden z generałów nie wpadnie nagle na pomysł, by zaatakować Rosję. Natomiast Rosja w razie potrzeby wykorzysta cokolwiek jako pretekst do eskalacji napięcia, bez naszego udziału.
Mam wrażenie, że jesteśmy o wiele bardziej poprawni politycznie, niż wymaga tego rzeczywistość. A Rosjanie i tak robią swoje. Modernizują swoją armię. Za każdym razem, gdy potrzebują wzmocnić swój militarny potencjał, zrzucają całą odpowiedzialność na nas. Zawsze znajdą pretekst, nie powinno to nas onieśmielać.
Wielkim zaskoczeniem dla wielu była niedawna wiadomość o kampanii dezinformacyjnej na Facebooku, finansowanej z Rosji, wartej co najmniej 100 tysięcy dolarów,  której celem było polaryzowanie opinii publicznej przed wyborami w USA. Potem pojawiły się jeszcze doniesienia, że dotyczyły one m.in. migracji i innych spraw, na które zachodnie społeczeństwa reagują bardzo żywo – chodziło o polaryzację na tle takich kwestii jak kryzys migracyjny, prawo do posiadania broni, kwestie rasy czy różnych mniejszości.
Wiele takich działań pewnie ma miejsce i w innych krajach. I pewnie często są nierozpoznane.
Dużo taniej jest zdobywać dominację w mediach społecznościowych, produkować „fake newsy” czy fałszować rzeczywistość i skłócać oponentów, niż prowadzić wojnę konwencjonalną. Działania o charakterze dezinformacyjnym są dużo tańsze. Rosja nie jest bogata, ale wykorzystuje potencjał ludzi inteligentnych, by skłócać społeczności, polaryzować opinię publiczną w poszczególnych krajach.
Z przeprowadzonych badań wynika, że aktywność dezinformacyjna Federacji Rosyjskiej była w każdym kraju. Ostatnie wybory w USA pokazały, że Rosjanie bardzo śmiało poczynają sobie na tym polu. To powinno dla nas być przestrogą. Mam nadzieję, że Amerykanie się z tym uporają, jako najsilniejsze mocarstwo militarne na świecie.
Jeśli nie poradzą sobie z tą sytuacją i nie odstraszą Rosjan, to będzie zaproszenie do kolejnych takich działań w czasie kolejnych wyborów. Podobne działania zresztą mogliśmy obserwować i w czasie wyborów we Francji, i pewnie dotyczyć to będzie i wyborów w Niemczech.
***
Źródło: Polskie Radio 24
Data publikacji: 20 września 2017
Link do źródła dostępny tutaj