Po dziesięciu latach stopniowego narastania napięcia wokół irańskiego programu nuklearnego, wreszcie dochodzi do kompromisu, określanego mianem „pierwszego kroku na właściwej drodze”. Pod naciskami grupy P5+1, w skład której wchodzą USA, Rosja, Chiny, Wielka Brytania, Francja i Niemcy, Iran zgodził się zaniechać wzbogacania uranu powyżej wartości 5 proc. i zezwolił na zgodne ze światowymi standardami inspekcje Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (MAEA) na terenie swych instalacji. W zamian Teheran otrzymuje częściowe zniesienie sankcji gospodarczych, na razie na okres próbny – pół roku.

Po osiągnięciu porozumienia wyrazy zadowolenia popłynęły z państw najbardziej nim zainteresowanych – Iranu i Stanów Zjednoczonych. To w ich gestii było doprowadzenie do ugody. Spekuluje się, że władze Stanów Zjednoczonych i Islamskiej Republiki Iranu (IRI) od dłuższego czasu prowadziły tajne rozmowy w celu doprowadzenia do porozumienia. Nadszedł czas, w którym Stany Zjednoczone potrzebują Iranu i jeśli okoliczności będą sprzyjały, zacieśnienie (a w zasadzie to ponowne nawiązanie) stosunków między tymi państwami stanie się faktem. Oczywiście amerykańscy politycy studzą emocje i zarówno prezydent Barack Obama, jak i sekretarz stanu John Kerry podkreślili, że nadchodzące pół roku to sprawdzian dla Iranu i jeśli Teheran zawiedzie społeczność międzynarodową, sankcje nie tylko wrócą do poziomu sprzed porozumienia, ale zostaną zdecydowanie zaostrzone.

Nie wszyscy szczęśliwi

Zniesienie sankcji dla Iranu i ograniczone zaufanie, jakim obdarzono rząd tego państwa, jest powodem niezadowolenia władz Izraela. Benjamin Netanjahu określił porozumienie genewskie mianem „historycznego błędu”. Izraelskie władze alarmują świat, że Iran zdołał omamić swoich partnerów w rozmowach pod przykrywką szczerej woli współpracy. Według Tel Awiwu, Islamska Republika Iranu nadal ma agresywne zamiary wobec państwa żydowskiego. Już jakiś czas temu, gdy administracja irańska zaczęła święcić pierwsze „małe sukcesy” w nawiązywaniu dialogu ze Stanami Zjednoczonymi, premier Izraela podkreślił, że nie wierzy w pseudo-ugodową retorykę Hasana Rouhaniego i przemawiając na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ, nazwał nowego prezydenta IRI „wilkiem w owczej skórze”. Stanowisko Tel Awiwu po raz kolejny w najbardziej niewygodnym położeniu stawia Stany Zjednoczone, dotychczas wiernego sojusznika Izraela, którego politycznym interesem jest obecnie także ustabilizowanie swojej pozycji na niespokojnym Bliskim i Środkowym Wschodzie.
Nie jest tajemnicą, iż Iran ma znaczący wpływ na konflikty w Syrii i Afganistanie, a póki co Teheran ma nie tylko inną wizję przyszłości tych państw, ale w jego interesie leży podkopywanie interesów amerykańskich w regionie. Oczywiście należy wziąć pod uwagę fakt, że oba te konflikty są związane również z interesami co najmniej kilku innych państw o mocarstwowych ambicjach, lecz w tym kontekście jakaś forma konsensusu między IRI i USA znacznie uprościłaby sprawę.
Stany Zjednoczone mają twardy orzech do zgryzienia, bo Izrael będzie starał się ze wszystkich sił znaleźć argumenty, aby zaprzeczyć pokojowemu podejściu Iranu do kwestii nuklearnych i przez nadchodzące pół roku zrobi wszystko, by wyciągnąć na światło dzienne nieznane światu fakty dotyczące złych zamiarów Teheranu. Jednak takie podejście może wpędzić Izrael w izolację polityczną i zdystansowanie od Stanów Zjednoczonych.
Jedno jest pewne: w swym oficjalnym stanowisku Tel Awiw również stanął w obliczu poważnego dylematu. Iran zapewnia, że nie będzie zagrożeniem dla żadnego państwa, lecz w jego arsenale znajdują się rakiety balistyczne, które mogą bez trudu osiągnąć cele w Izraelu. Na Bliskim Wschodzie B. Netanjahu może jednak liczyć coraz bardziej na wsparcie ze strony Arabii Saudyjskiej, która również obawia się wzrostu irańskiej potęgi. Teheran od lat rywalizuje z Rijadem o prymat w świecie muzułmańskim. Echa arabskiej wiosny w krajach Zatoki Perskiej, Syria, Irak i Afganistan to również przykłady tej rywalizacji – stawka jest zatem niebagatelna. Arabia Saudyjska również czuje się zawiedziona zniesieniem sankcji i postawą swojego amerykańskiego sojusznika. W tej kwestii Saudowie stoją politycznie ramię w ramię z Izraelczykami.

Co będzie za pół roku?

W nadchodzących miesiącach gospodarka irańska i wymiana handlowa z tym krajem odżyje, co powinno korzystnie wpłynąć na poparcie Irańczyków dla rządu H. Rouhaniego. Będzie on musiał jednak od tej chwili z uśmiechem witać kolejne inspekcje MAEA, jak i ważyć każde słowo wypowiedziane na forum międzynarodowym. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że choćby retoryka byłego prezydenta – M. Ahmadineżada – szybko zachwiałaby wywalczonym porozumieniem. Tymczasem co do H. Rouhaniego i jego ekipy należy przyznać, że prowadzą dotychczas dyplomację na wysokim poziomie i rzeczywiście sprawiają ogólne dobre wrażenie. Przed nimi jednak długie sześć miesięcy, podczas których ich rzeczywiste intencje zostaną wystawione na próbę, bo wiele sił będzie miało interes w zdemaskowaniu ich zamiarów i zdemonizowaniu oblicza. Wszystkiemu przyglądać się będzie przywódca duchowy Iranu – ajatollah Chamenei, który na razie błogosławi dialogi podjęty przez H. Rouhaniego.
Na irańskiej scenie politycznej jest nadal obecna silna opcja związana z antyzachodnimi konserwatystami, którzy każde niepowodzenie H. Rouhaniego w dyskursie z Waszyngtonem będą chcieli wykorzystać do dojścia do władzy w kolejnych wyborach. Cofnięcie decyzji o zniesieniu sankcji mogłoby oznaczać dla rządu znaczący spadek notowań i powrót do gry polityków pokroju prezydenta M. Ahmadineżada, który był zwolennikiem stanowczego dyskursu i przeciwnikiem daleko idących kompromisów w rozmowach nad irańskim programem nuklearnym.

Jakub Gajda – Reseach Fellow FKP, ekspert ds. Bliskiego Wschodu, Iranu i Afganistanu

Zdjęcie: Adam Jones