UNHCR

UE wysyła wojska do Republiki Środkowoafrykańskiej

UE wysyła wojska do Republiki Środkowoafrykańskiej

11 marca, 2014

UE wysyła wojska do Republiki Środkowoafrykańskiej

UNHCR

UE wysyła wojska do Republiki Środkowoafrykańskiej

Autor: Jędrzej Czerep

Opublikowano: 11 marca, 2014

20 stycznia 2014 r. Rada Spraw Zagranicznych UE podjęła decyzję o wysłaniu unijnej misji wojskowej do Republiki Środkowoafrykańskiej, która ma potrwać od czterech do sześciu miesięcy i liczyć od 500 do 1000 żołnierzy. Wesprze ona obecne na miejscu siły francuskie i afrykańskie. Rozpoczęta na początku grudnia 2013 r. akcja rozbrajania bojówek i zapobiegania starciom między społecznościami chrześcijańską a muzułmańską w RŚA jak dotąd nie powstrzymała panującej w tym kraju przemocy. Nadzieje na wyjście z impasu przyniósł 20 stycznia br. wybór Catherine Samba-Panza na tymczasową głowę państwa. Dla UE będzie ona kluczowym partnerem – od współpracy z nią zależeć będzie powodzenie misji.

UE wysyła wojska do Republiki Środkowoafrykańskiej na prośbę Francji, która wspólnie z ok. 4 tys. żołnierzy z krajów  afrykańskich, m.in. Czadu, Kamerunu i Gabonu, bezskutecznie próbuje opanować konflikt religijny. Kiedy na przełomie listopada i grudnia 2013 r. francuski prezydent François Hollande decydował o wysłaniu wojsk do RŚA, zapewniał, że misja będzie łatwa i krótka. Był przekonany, że niskim kosztem uda się przywrócić bezpieczeństwo na ulicach miast i wzmocnić instytucje państwa. Zaznaczał jednocześnie, że jeśli Francja pozostałaby bierna, nikt nie pochyliłby się nad krajem, który pogrąża się w chaosie, a rosnąca wrogość między jego społecznościami grozi powtórką z Rwandy.

15 stycznia 2014 r. Gerard Araud, francuski ambasador przy ONZ, przyznał, że Francja nie doceniła poziomu panującej w RŚA nienawiści powodującej spiralę odwetów. Dodatkowo w kraju atmosfera wokół interwencji zagranicznej pogorszyła się. Miejscowa ludność zwróciła się przeciwko żołnierzom z Czadu – głównego sojusznika Paryża w regionie, oskarżając ich o sprzyjanie muzułmańskim bojówkom. Z kolei muzułmanie dostrzegli we Francuzach sprzymierzeńców chrześcijan. Konieczne stało się więc poszerzenie formuły misji.

Konflikt rozpoczął się w 2012 r., kiedy przeciw prezydentowi François Bozizé wystąpiła koalicja partyzancka z muzułmańskiej północy, Seleka. Kierował nią wykształcony w ZSRR były dyplomata Michel Djotodia. Korzystając z kontaktów w sudańskim Darfurze (był konsulem w Nyala), zmobilizował islamskich radykałów z tego regionu, a także z sąsiedniego Czadu. Z ich pomocą w marcu 2013 r. przejął pełnię władzy w stolicy RŚA, Bangi. Djotodia został pierwszym muzułmaninem (stanowią oni 15 proc. mieszkańców RŚA) – szefem państwa. Bojówkarze Seleki, nierzadko inspirowani przez zagranicznych „gości”, zaczęli atakować ludność chrześcijańską. W odpowiedzi zaczęły powstawać lokalne siły samoobrony, tzw. anti-balaka („anty-maczety”). Coraz częściej dopuszczały się ataków na muzułmańskich cywilów, sąsiadów mieszkających wspólnie od dziesięcioleci. Po raz pierwszy w historii kraj ogarnęła fala przemocy na tle religijnym.

Choć Djotodia oficjalnie rozwiązał Selekę, nie był w stanie zapanować nad jej byłymi członkami, którzy nie złożyli broni. W samym Bangi (w większości chrześcijańskim) 10 tys. byłych partyzantów terroryzowało ludność. Kiedy Paryż wysyłał 1600 żołnierzy, aby ich rozbroili, każdy dzień przynosił w stolicy 100 kolejnych ofiar. Z kolei rosnąca fala ataków na muzułmanów na prowincji przywodziła wspomnienia z atmosfery przed ludobójstwem w Rwandzie. Wspomnienie francuskich zaniedbań z 1994 r. pomogło przekonać francuską opinię publiczną, co do potrzeby interwencji.

Konsekwencje/rekomendacje

Paryż podejmując interwencję kalkulował bardziej „czego nie chcemy” niż „ile możemy”. Zderzenie z realiami na miejscu zweryfikowało początkowy zapał. Okazało się, że największym zagrożeniem nie są zorganizowane ugrupowania, ale skrzykiwane ad hoc bandy organizujące pogromy. Lincz w odległym miejscu na prowincji może natychmiast wywołać reakcję w innych rejonach kraju – zwłaszcza, że uchodźcy wewnętrzni (stanowiący nawet 25 proc. mieszkańców kraju) pozostają w ciągłym ruchu. Siły państw europejskich i afrykańskich powinny skupić się na reagowaniu na możliwie szerokim terenie, zwłaszcza w skupiskach muzułmańskich i wśród powracających muzułmańskich uchodźców, gdzie nastroje niechęci wobec Francuzów są najsilniejsze. 28 stycznia br. Araud ocenił, że skala wyzwań wymagać będzie zaangażowania minimum 10 tysięcy żołnierzy, a więc prawie 2 razy tyle ile dziś wydelegowały lub deklarują Francja, Unia Afrykańska i UE. Europejczycy muszą pamiętać, że kruchy pokój może zniweczyć prowokacja albo błąd żołnierzy wynikający z niezrozumienia sytuacji.

Oprócz działań wojskowych, kluczowa jest prowadzona równolegle praca na rzecz wygaszania napięć i mediacji, przy współpracy z miejscowymi przywódcami religijnymi. Konstruktywną rolę ma szansę odegrać wybrana 20 stycznia 2014 r. na tymczasowego prezydenta Catherine Samba-Panza, działaczka kobieca, której biografia to zaprzeczenie ksenofobii. Urodzona w Czadzie z rodziców z RŚA i Kamerunu, chrześcijanka mianowana rok temu burmistrzem Bangi przez przywódców muzułmańskich. Zadowolenie z nominacji wyraziły wszystkie strony konfliktu. Siły unijne nie mogą wejść w rolę równoległego rządu (jak ONZ w Sudanie Południowym), ale utrzymać wrażenie, że to ona podejmuje najważniejsze decyzje.

Autor: Jędrzej Czerep, Research Fellow Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego
Zdjęcie: UNHCR